Polskie agencje pod murem dyrektywy

Dyrektywa o delegowaniu pracowników oraz protekcjonistyczne praktyki państw przyjmujących zmusza polskie agencje pracy do zmiany dotychczasowych zasad działania. Najmniejsze skazane są na wycofanie się z rynków zagranicznych, duże chcąc nie chcąc otwierają tam firmy lub planują je otworzyć w najbliższym czasie. Mają nadzieję, że „nagrodą” za ogromne koszty i komplikacje prawne, którym muszą sprostać, będzie zmniejszenie „nękania” ich przez zagraniczne urzędy.

Kilka miesięcy po wprowadzeniu nowej dyrektywy o delegowaniu pracowników, ekspertów specjalizujących się w obsłudze prawnej polskich przedsiębiorstw we Francji, Niemczech, Holandii czy Belgii zalała fala zapytań od firm, które zastanawiają się nad założeniem tam działalności.

– Pierwsze takie zapytania dotyczące Francji, zaczęły do nas wpływać około dwóch lat temu, ale prawdziwy boom zaczął się na początku 2018 roku, kiedy wyłonił się ostateczny kształt dyrektywy o delegowaniu. W czerwcu, kiedy została ona podpisana, ilość tych zapytań wzrosła o sto procent – mówi Hania Stypulowska-Goutierre Prezes Polskiej Izby Przemysłowo Handlowej we Francji. Dodaje, że to zdecydowanie największe zainteresowanie tym tematem, odkąd po studiach, w 1986 r. założyła w Paryżu swoją kancelarię HSG Avocats – jedną z pierwszych wtedy polskojęzycznych kancelarii prawnych we Francji.

– Mamy zapytania z firm z praktycznie wszystkich sektorów, w których Polacy są podwykonawcami. Z tego, co mówią moi koledzy po fachu z Niemiec czy Holandii, dokładnie taka sama sytuacja jest u nich – mówi Stypulowska-Goutierre. Choć dodaje, że rynek francuski jest szczególny, bo Francja najbardziej z wszystkich krajów UE zaostrzyła przepisy dotyczące delegowania.

Wojna papierkowa ofiary prawdziwe

– Bezpardonowe, dokuczliwe, uciążliwe kontrole, bardzo nieprzyjemne czasem wręcz aroganckie zachowanie i zaczepki – opowiadając o praktykach francuskich urzędników kontrolujących polskie firmy, Krzysztof Jakubowski, wiceprezes spółki InterKadra i Stowarzyszenia Agencji Zatrudnienia (SAZ), nie przebiera w słowach. – Za wszelką cenę staramy się działać zgodnie z prawem i zawsze mieliśmy wszystkie wymagane dokumenty, więc urzędnicy nie mają żadnego punktu zaczepienia, ale i tak kontrole pojawiają się u nas regularnie, średnio dwa razy w miesiącu. Na końcu każdej z nich urzędnik zazwyczaj dodaje „nieoficjalnie”: „załóżcie firmę tutaj, to przestaniemy przychodzić” – mówi Krzysztof Jakubowski. Jako przykład celowej dokuczliwości podaje żądanie przez urzędnika dostarczenia dokumentów w ciągu godziny w piątek o… piętnastej – oczywiście pod groźbą kary lub zamknięcia biznesu.

– Stwierdziliśmy, że mamy tego dosyć i zakładamy firmę we Francji. Jaki sens jest w tym, żeby nasi pracownicy spędzali połowę swojego czasu pracy na dostarczaniu dokumentów francuskim inspektorom? Wybraliśmy rozwiązanie na niekorzyść polskiego organu podatkowego, ale z drugiej strony to efekt bezradności polskiego państwa, które nie umiało zawalczyć o swoich pracowników – podsumowuje prezes InterKadry, która jest właśnie trakcie zakładania spółki z o. o. w Lille.

Maciej Kopaczyński, prezes LAXO Group, firmy zajmującej się delegowaniem personelu technicznego oraz usługami opieki nad starszymi osobami w Niemczech, a także wiceprezes SAZ przekonuje, że niemieccy inspektorzy mają bardziej stonowany styl działania.

– Kontrole są rzadsze, ale za to do bólu szczegółowe – mówi. – Bardzo uciążliwe są relacje z tamtejszą strażą graniczną. Praktyka straży jest często inna niż przepisy ustawy. Musimy się do tego dostosowywać. Wejście w spór prawny to ryzyko zablokowania naszego biznesu na kilka lat, bo tyle trwa droga do wyroku Sądu Najwyższego – mówi Kopaczyński. LAXO Group użycza personel w Niemczech od ponad trzech lat i przymierza się do założenia tam działalności w pierwszym kwartale 2019 r.

– Oczywiście jest to dla nas ogromne wyzwanie. Z jednej strony duże obciążenie finansowe, z drugiej jeszcze większe rozwarstwienie administracyjno-prawne grupy kapitałowej. Ciężej będzie się nią zarządzało i najprawdopodobniej będziemy musieli zatrudnić po stronie niemieckiej kadrę zarządzającą, co też będzie dodatkowym kosztem – mówi Kopaczyński.

Tak Jakubowski, jak i Kopaczyński dodają, że zmniejszenie liczby kontroli to największy i w zasadzie jedyny benefit, jakiego spodziewają się po założeniu firmy za granicą. Jeśli kontrole faktycznie się zmniejszą, firmy będą mogły bardziej skupić się na działalności operacyjnej. Trudno jednak powiedzieć, że to adekwatne wynagrodzenie za poniesienie kosztów, takich, jak obsługa prawna nowej firmy i o wiele wyższe koszty pracownicze. 

– Oczywiste jest, że celem całej tej procedury „nękania” polskich firm zarówno we Francji, jak i Niemczech, Holandii czy Belgii jest spowodowanie, by polskie firmy płaciły w tych państwach podatki. Natomiast przeraża krótkowzroczność takich działań. Wszystkie te kraje mają przecież ogromny deficyt siły roboczej w wielu sektorach – mówi Hania Stypulowska-Goutierre. Dodaje, że kontrole nie są tylko papierową „wojną”, ale niejednokrotnie doprowadzają polskie firmy na skraj upadku. – Jedna z firm, której doradzam została z dość błahego powodu ukarana 60 tysiącami euro grzywny. Natychmiast wycofała się z rynku francuskiego i zapowiedziała, że jeśli Francja będzie ją ścigać na terenie Polski będzie zmuszona do ogłoszenia upadłości.

Polskie firmy, które delegują pracowników na Zachód mają dwa lata na przystosowanie się do przepisów nowej dyrektywy.

– W skali biznesowej to oczywiście bardzo krótki czas, dlatego większość z nich już teraz zastanawia się co z tym fantem zrobić – mówi Marta Bitner, koordynatorka Sekcji Agencji Opieki SAZ. Dlatego Stowarzyszenie organizuje konferencję poświęconą tematyce delegowania pracowników za granicę, na której firmy będą mogły znaleźć odpowiedzi na wiele z nękających ich pytań. Jedną z prelegentek tego wydarzenia będzie Hania Stypulowska-Goutierre. – Chcemy by firmy miały możliwość spotkania się z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego i Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej oraz z ekspertami, którzy znają specyfikę zachodnich rynków pracy i praktykami, którzy już tam działają i mogą podzielić się swoimi doświadczeniami – mówi Marta Bitner.

Drożej albo „na czarno”

Przeniesienie firm na teren państw zachodnich będzie się wiązało z podniesieniem stawek. W cenach usług zostaną uwzględnione koszty obsługi prawnej czy wyższe stawki ubezpieczeń społecznych.

– Nasza nowa oferta nie jest już tak atrakcyjna, jak ta którą mieliśmy delegując z Polski. Szacujemy, że ceny wzrosną o około 25 procent. Już wiemy, że dla części naszych klientów będzie to za drogo. Liczymy jednak, że popyt na usługi jest na tyle duży, że pozostali klienci z nas nie zrezygnują i pojawią się nowi – mówi Jakubowski. Dodaje, że Ci którzy już nie zdecydowali się na kontynuację współpracy najprawdopodobniej powiększą grono czarnego rynku.

– Nie mam wątpliwości co do tego, że ta nowa sytuacja spowoduje zwiększenie patologii na rynku pracy. Na to Francja nie ma rozwiązania, ale nie jest to dla niej problem istotny politycznie, więc ci, których nie stać na aktualne stawki, będą zatrudniać na czarno – uważa Jakubowski.

Opinię tę podziela Kopaczyński. – W Polsce działa dziś około czterystu firm zatrudniających opiekunki. Ale tylko jedna dziesiąta z nich to firmy, które zrzeszają się w organizacjach i wkładają dużo siły, żeby sprostać obowiązującym wymaganiom prawnym. Pozostałe, często mniejsze firmy, nie mają zasobów finansowych niezbędnych do utrzymywania działu prawnego, który umożliwi im działanie w stu procentach zgodne z literą prawa. Moim zdaniem wszelkie próby utrudnienia im działalności jeszcze bardziej będą powodowały ucieczkę w szarą strefę, bo klienci po prostu nie mogą lub nie będą chcieć płacić im więcej – mówi Kopaczyński. Dodaje, że dla urzędników w Niemczech szara strefa w opiece jest tematem tabu. – No bo jak bez wzrostu niepokojów społecznych karać opiekunki i rodziny za zatrudnienie na czarno, gdy osoba starsza lub chora nie może funkcjonować bez pomocy? – mówi.

Nie tylko finanse

Wyzwaniem z jakim będą musiały zmierzyć się agencje, które rozpoczynają działalność na zachodzie są nie tylko finansowe bariery wejścia na te rynki. Równie istotne są kwestie związane z kulturą biznesową. Polskie firmy często myślą, że działając na terenie UE wystarczy robić to, co sprawdzało się w naszym kraju. Tymczasem nie zawsze jest to takie proste.

– Szef firmy mówi na przykład: zakładamy we Francji oddział. Dlaczego? Bo to łatwe, tańsze i działa w Polsce. Tymczasem na Zachodzie może się to okazać dużym błędem. Jeśli nie mamy odrębnej osobowości prawnej, wszystkie ewentualne problemy firmy we Francji będą się odbijały bezpośrednio na firmie-matce. O wiele rozsądniej jest założyć osobną firmę, nawet jeśli na starcie jest to droższe – mówi Hania Stypulowska-Goutierre.

Dodaje, że wbrew pozorom, założenie firmy za granicą może przynieść też korzyści. Firmom jest wówczas o wiele łatwiej startować do przetargów ogłaszanych w krajach, w których działają.