Media ekonomiczne od dawna, z ogromnym upodobaniem zajmują się wytrącaniem rynków finansowych ze stanu równowagi. Koronawirus to świetna okazja, żeby namieszać inwestorom w głowach jeszcze bardziej. A inwestorzy, słuchając rad szukających sensacji dziennikarzy, stadnie podejmują nieracjonalne decyzje.
Komentarz: Łukasz Blichewicz, Senior Partner w firmie Assay
O wpływie koronawirusa na gospodarkę napisano już prawie wszystko. Wiemy, że kłopoty mają sieci hoteli, restauracje i linie lotnicze. Wiemy też, że powstają nowe szanse rynkowe dla sektora e-commerce. Zastanówmy się jednak, jak można rozwiązać najważniejszy problem dzisiejszych rynków, jakim jest skokowy wzrost ryzyka. A ryzyko wzrosło ostatnio tak bardzo, że wielu inwestorów zaczyna na poważnie myśleć o chowaniu gotówki pod materacem. Jest jednak jedno wyjście. Kompasem na wzburzonym oceanie powinno być konsekwentne opieranie strategii inwestycyjnych na danych fundamentalnych.
Czy dolar przestaje być bezpieczną przystanią?
Przeglądając ostatnio światową prasę biznesową można dojść do wniosku, że jedynym problemem inwestorów było to, czy w związku z epidemią koronawirusa, amerykańska rezerwa federalna po raz kolejny obniży stopy procentowe. Wysokość stóp w USA jest ustalana przez Federalny Komitet Otwartego Rynku (FOMC), który spotyka się według określonego wcześniej harmonogramu, z reguły mniej więcej raz na dwa miesiące.
W związku z epidemią koronawirusa, 3 marca komitet spotkał się w trybie awaryjnym i obniżył stopy procentowe. Najważniejsza z nich – Federal Funds Base Rate spadła z 1,75 do 1,25%. Rynki finansowe już kilka dni wcześniej spodziewały się tej obniżki, co doprowadziło do panicznej wyprzedaży dolara. Za 1 euro 21 lutego trzeba było zapłacić około 1,08 dolara. Pod koniec dnia, 9 marca, było to już 1,15 dolara.
Inwestorzy skoncentrowali się na prasowych doniesieniach o obniżeniu stóp procentowych i kompletnie zapomnieli, że gospodarka USA rozwija się znacznie szybciej niż strefa euro, sytuacja budżetu jest dużo lepsza a podatki niższe. Jeżeli ktoś pod wpływem doniesień prasowych kupił parę walutową EUR/USD, popełnił bardzo poważny błąd, gdyż po trzech dniach intensywnych wzrostów doszło do dużego spadku. 15 marca kurs wrócił w okolice 1,11. Wtedy FED zareagował, ponownie obniżając główną stopę procentową do 0,25%. Wbudziło to entuzjazm grupy inwestorów czekającej na wzrosty. Jednak kurs zamiast wzrosnąć spadł dalej, aż w okolice 1,06. Reakcją FED było ogłoszenie praktycznie nieograniczonego dodruku pieniądza w dniu 23 marca.
Rynek na moment zareagował logocznie, czyli niewielkim spadkiem wartości dolara (i wzrostem kursu EUR/USD). Jednak w dalszej perspektywie, wątpliwe jest, czy polityka monetarna ma jeszcze jakikolwiek wpływ na wartość dolara. Nawet po obniżce do 0,25%, amerykańska podstawowa stopa procentowa jest nieskończoną ilość razy wyższa od europejskiej, wynoszącej zero. Nie ma też wątpliwości, że aktualnie strefa euro jest znacznie bardziej narażona na działanie gospodarczych skutków epidemii.
Te wszystkie czynniki dają podstawę do przypuszczeń, że póki co, dolar wcale nie przestał być bezpieczną przystanią. Inwestorom jednak zdarza się tracić orientację tworząc doskonałe okazje inwestycyjne na rynku walutowym. Okazje te dostępne są jednak tylko dla tych, którzy zamiast bezmyślnie czytać, samodzielnie analizują procesy gospodarcze.
Każdy krach giełdowy to bańka spekulacyjna
Bardzo twardy orzech do zgryzienia inwestorzy będą mieć w przypadku najważniejszego rynku finansowego świata, czyli amerykańskich giełd papierów wartościowych o łącznej kapitalizacji około 30 bilionów dolarów. Duża część inwestorów jest przekonana, że epidemia koronawirusa doprowadzi do ogromnych strat.
Na razie ten scenariusz się sprawdza. Indeksy amerykańskie do 25 marca straciły prawie jedną trzecią swojej wartości sprzed kryzysu. Aby przewidzieć przyszłość, dobrze jest przeanalizować historię wcześniejszych krachów giełdowych. We wszystkich przypadkach zaczęło się tak samo. Wielki kryzys lat 30-tych zaczął się od spadków na poziomie 38% pomiędzy sierpniem a listopadem 1929. W 1987 roku indeksy zanurkowały o około 32% pomiędzy sierpniem i listopadem. W 2008 roku spadki były głębsze, bo wyniosły około 43% od sierpnia do listopada.
Największe zniszczenia w gospodarce spowodował kryzys lat trzydziestych. W tamtym czasie rezerwa federalna nie zdecydowała się na zapewnienie płynności instytucjom finansowym upadającym w wyniku krachu na giełdzie. Doprowadziło to do masowej utraty oszczędności przez ludność a także do utraty płynności przez ogromną część podmiotów gospodarczych. Kryzys rozlał się na całą gospodarkę a giełda zanurkowała ponownie. Spadki w sumie osiągnęły ponad 90%.
Zupełnie odwrotna sytuacja miała miejsce w roku 1987. FED, prawdopodobnie nauczony doświadczeniem z lat trzydziestych aktywnie wsparł instytucje finansowe, które straciły płynność w wyniku krachu giełdowego z 19 października. Zdecydowana reakcja władz monetarnych pozwoliła na ograniczenie strat do sektora finansowego.
Obecny kryzys ma cechy obu poprzednich. Z jednej strony władze monetarne działają bardzo aktywnie, z drugiej nie są w stanie zapobiec rozlaniu się kryzysu na całą gospodarkę, gdyż to już się stało. Można więc wysnuć wniosek, że będziemy mieli do czynienia z dalszymi spadkami. Prawdopodobnie, dzięki postawie władz, będą one jednak mniejsze niż w latach trzydziestych.
Cały czas będzie się zwiększać ilość pieniądza w obiegu. Banki centralne, zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych będą wprowadzać kolejne programy stymulacyjne. Przynajmniej część tych środków będzie musiała być zainwestowana w akcje. Niewiadomą pozostaje tylko moment, w którym indeksy ponownie przyjmą kierunek „na północ”.
Wielu inwestorów już od dawna krytykowało model, w którym napędzana w ogromnym tempie podaż pieniądza nakręca giełdy. Jednak nic nie wskazuje na to, żeby miał on się w najbliższym czasie zmienić, przynamniej tak długo, jak czołowe banki centralne nie zdecydują się na podwyżki stóp procentowych. Jeżeli w najbliższych miesiącach dojdzie do wzrostów giełdowych, błędem może się okazać rozumienie tego procesu jako symbol siły gospodarki. To, z czym będziemy mieli do czynienia, to raczej spadek wartości dolara
w stosunku do indeksów giełdowych.