Fot. Teleguru.pl
Kwestia sieci 4G w Polsce przypomina czeski film. Nikt nie wie do końca, o co chodzi. Z wyjątkiem operatorów, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, co chcą osiągnąć atakując użytkowników reklamami z mobilnym Internetem 4G LTE w roli głównej.
Szybki Internet mobilny to marchewka, którą na swojej wędce już od kilku lat operatorzy telekomunikacyjni machają przed oczami klientów, zgłodniałych błyskawicznego transferu danych, płynnie działających filmów z sieci na ekranie smartfona oraz stron WWW otwierających się w ułamku sekundy. Niestety, marchewka wciąż pozostaje poza zasięgiem użytkowników.
Wśród rozmaitych nazw, pod którymi występuje wspomniana marchewka, jedna towarzyszy nam niezmiennie od kilku lat. Chodzi o termin „sieć 4G”, którym konsekwentnie posługują się niemal wszyscy polscy operatorzy.
Problem jest o tyle istotny dla użytkowników, że technicznym nazewnictwem dosyć dowolnie żonglują obecni na polskim rynku operatorzy. Przykład? Otóż 4G LTE według Playa nie jest tym samym co 4G LTE w T-Mobile. „Fioletowy operator” traktuje 4G LTE jako łączny zasięg LTE razem ze znacznie wolniejszym HSPA+, a w T-Mobile jest to określenie takie samo, jak w Plusie, które oznacza samo LTE.
Tymczasem okazuje się, że z technologicznego punktu widzenia żaden z operatorów nie powinien oficjalnie używać terminu 4G na określenie swoich usług. Kwestię tę wyjaśnia w rozmowie z Teleguru Tomasz Karamon, Dyrektor Departamentu Techniki w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej (UKE).
– Przyjmuje się, że do rodziny systemów 4G można zaliczyć te systemy, które spełniają wymagania określone przez Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny – ITU-R (ITU Radiocommunication Sector) dla IMT-Advanced – tłumaczy T. Karamon. – Do tej rodziny można zaliczyć dopiero LTE-Advanced (LTE Release 10 and Beyond).
Trzeba dodać, że zaskakująco dużo osób zdaje sobie sprawę, że HSPA+ jest najwolniejszy wśród obecnych technologii szybkiego Internetu i to jest prawdopodobnie kolejny powód, dla którego Play woli łączyć te dwa całkiem oddzielne określenia razem.
Standardy właściwe dla konkretnych etapów rozwoju sieci określa międzynarodowa, działająca w ramach ONZ organizacja ITU (International Telecommunication Union) zrzeszająca ponad 190 krajów z całego świata. We wrześniu 2010 roku zdecydowała ona, że mianem „prawdziwego 4G” będzie nazywana sieć, w której działają szybkie technologie w rodzaju IMT-Advanced (np. LTE-Advanced oraz WiMAX2) pozwalające na transfer danych na poziomie 1 Gb/s. Po dwóch miesiącach jednak ITU uległa intensywnym naciskom operatorów telekomunikacji. IMT-Advanced nadal jest kwalifikowane jako „prawdziwe 4G”, jednak technologie, które de facto powinny być przyporządkowane do generacji 3G, na przykład wspomniane wcześniej LTE oraz HSPA+, również można przyporządkować do niezdefiniowanego określenia „4G”. Efektem tego chwiejnego stanowiska ITU jest spore zamieszanie na rynku, z którego skwapliwie skorzystali operatorzy. Obecnie, prawnie mogą oni podporządkować terminowi 4G kilka technologii, które tak naprawdę są przyporządkowane standardom określanym jako 3.5G, 3.75G lub nawet 3.9G, a pod względem osiąganych w praktyce parametrów leżą bardzo daleko od tego, co kojarzy się przeciętnemu użytkownikowi z superszybkością i nowoczesnością 4G.
– Cała historia związana z funkcjonowaniem na polskim rynku terminu 4G prowadzi do dosyć przygnębiających wniosków, które można ująć w jednym zdaniu tytułu tego materiału. Używanie określenia 4G jest bowiem bez wątpienia legalne w świetle obecnie obowiązujących przepisów i ustaleń ITU. Co nie zmienia faktu, że stosowanie go w rozmaitych dowolnych konfiguracjach może po prostu wprowadzać Kowalskiego w błąd, a już na pewno sporo namieszać mu w głowie. Przeciętny użytkownik nie odróżnia dzisiaj 4G, 4G LTE i LTE od „prawdziwego 4G” (IMT-Advanced), czyli tak naprawdę jedynej sieci następnej generacji, która obecnie jest dopiero w fazie testowej – tłumaczy Filip Wisnander, założyciel i właściciel portalu Teleguru.pl
– Dlaczego zatem operatorzy z rozmysłem używają terminów typu 4G LTE dobrze wiedząc, że traci na tym przejrzystość przekazu kierowanego do użytkowników? Ano dlatego, że z marketingowego punktu widzenia 4G LTE wygląda o wiele lepiej niż samo LTE. Karmelek na półce w sklepie wygląda przecież o wiele lepiej w kolorowym celofanie, niż ten sam karmelek bez żadnego opakowania…
Idąc dalej tropem logiki, którą posługują się niektórzy nasi operatorzy można śmiało przyjąć, że za chwilę jeden z nich zacznie używać w swoich reklamach terminu „sieć 5G”. I nikt mu tego nie zabroni, bo nie ma przecież specyfikacji pozwalającej precyzyjnie określić, które rozwiązania kwalifikują się do 5G. Nikt nie przejmie się tym, że klienci dostaną oczopląsu widząc kolejną „cudowną” technologię obiecującą mobilny Internet na poziomie prędkości światła. Może w jeszcze większym rynkowym zamieszaniu kupią następną marchewkę, która tak naprawdę nie wnosi nic nowego. Bo przecież najważniejsze, żeby interes się kręcił.